Niezwykłą postacią była
pracująca w Szkole w Stawie w latach 1936 – 1939 p. Apolonia Józiuk
. Dzięki niej mamy w chwili obecnej w szkole rzecz
bezcenną – a mianowicie sztandar szkoły. Ta młodziutka, ale niezwykle
bohaterska kobieta przechowała go przez całą wojnę nie dbając o to, że jest to
bardzo niebezpieczne i że naraża życie nie tylko swoje, ale również swoich
najbliższych. Najpełniej wydarzenia te oddadzą
wspomnienia spisane własnoręcznie przez panią Apolonię w kronice szkolnej.
Wspomnienia
Apolonii Józiuk – nauczycielki w latach 1936 –
1939
„Za
ideałów ołtarz mój
za
wszystko dobro pójdę w bój.
Pójdę
w daleki świat
gdzie
ludzi nie gnębi wróg wśród chat.
Oświaty
wezmę przejasną nić
aby
ją w Polsce rozsnuć i zwić.”
Z
takim hasłem pełne zapału ja i moja koleżanka Janina Nowakowska zgłosiłyśmy się
na praktykę nauczania skierowane przez pana inspektora Lachcika do szkoły w
Stawie kierowanej przez Państwa Walczaków. Był rok 1935. Szkoła ta mieściła się
obok młyna w 2 klasach i jedna klasa w ówczesnym areszcie.
W roku 1936 zdałyśmy maturę. Ale
pracy dla nas nie było i zawsze bardzo uprzejmie nas żegnano: dla waszego
rocznika brak miejsc – szykujemy się do wojny. Ale ja miałam szczęście, że
mieszkałam w Stawie i Państwo Walczakowie po prostu wzięli mnie pod opiekę. Pan
Walczak powierzył mi w zespole „Młodocianych” opiekę nad starszą młodzieżą.
Powtarzanie matematyki, dyktanda, czytanie książek, wypracowania, organizowanie
bieżących akademii. Więc po nocach starałam się opracowywać chóralne wiersze M.
Konopnickiej np. „Chodziły tu Niemce:
sprzedaj chłopie rolę będziesz miał czerwieńce…” itd. Podczas inscenizacji
„Orlęta” Pan Wójt wzruszył się bardzo, wstał i powiedział: „ja walczyłem o
Lwów”. Wiązałam różne piosenki aby tworzyły logiczną całość od marzeń dziewczęcych
do wesela a kończące słowami: „czemuś mię matuleńko za mąż wydała kiedy ja się
w gospodarstwie nie rozpoznała”. Panie z grona później mi wyrzuty robiły, że po
tej sztuce już wesel w Stawie nie będzie.
O ile sobie przypominam to panną
młodą była Cesia Kleszcz wtedy jeszcze Żukowska. Prócz tych różnych
inscenizacji uczyliśmy jeszcze najstarszych z grona dobrego czytania książek.
Przyjeżdżali egzaminatorzy z Lublina. Prócz Cesi była Kazia Małyga, Wacek
Małyga – jeszcze kawaler.
A poza tym uczyłam tańca. Nie było
żadnego instrumentu tylko uczono się przy moim śpiewie. Na skutek ochrypłam
przez dwa miesiące. Byłyśmy pod patronatem wojska. Gdy na występ przyjeżdżali z
koszar wtedy wychodziło nam świetnie.
Zawsze po miesiącu pracy Pan
Walczak rozliczał się ze mną. Ile godzin miałam zgodnie z taryfą 1 zł od lekcji wypłacał mi za pokwitowaniem. Zawsze gdy spotykałam się
z koleżankami mówiły: widzisz jak nas wykorzystują, my nie dostajemy ani grosza
a tobie gmina wypłaca. Po kilku takich wypowiedziach zastanowiłam się i
zwróciłam się do znajomych panów z gminy z jakich funduszy oni mi płacą. Nic
podobnego – powiedzieli – żadnych funduszy nie mamy i nie płacimy. Pierwszego,
kiedy P. Kierownik powiedział, że rozliczymy się orzekłam, że pieniędzy nie
przyjmę bo wiem kto mi płaci. Początkowo oburzył się, następnie powiedział:
zrobi pani krzywdę młodzieży i mojej żonie bo ona powinna to robić. Jest pani
świeżo po maturze ma świeży repertuar, jest pani młoda może podskoczyć,
zatańczyć. Ale jeśli pani odmawia nie możemy korzystać z pani pracy, z której
jesteśmy bardzo zadowoleni. Mamy po dwadzieścia lat pracy, dobre zarobki a pani
jest bez pracy. To byłoby z krzywdą dla pani i szkoły. Moja żona do młodzieży
już nie wyjdzie. Ona już jedną wojnę przeżyła i nie jest w stanie do takiej
pracy. Był to koniec 1936 roku.
Później uczyłam jeszcze religii i
różnych innych przedmiotów zgodnie z planem w różnych klasach.
Było nas czworo. Państwo
Walczakowie, Pani Porębska i ja. Pan Porębski pracował w gminie Staw. Mieli dwoje dzieci 2 i 4 lata.
Pracowałam jeszcze z młodzieżą.
Pokochałam bardzo te pracę, zżyłam się z młodzieżą i tak było do 1939 roku. Pan
Walczak był płatnikiem.
1-go
września 1939 roku wszyscy przyszli do Państwa Walczaków po pobory i nagle
zrobiła się cisza i usłyszeliśmy głos z radia: „od dzisiaj od 5 rano Niemcy
wypowiedzieli nam wojnę, wróg przekroczył granicę i nikt od dzisiaj nie będzie
bezpieczny i nigdzie nie ma schronienia”. Zaczął się płacz a pani Medyńska
nauczycielka z Paryps, która przekroczyła po wyzwoleniu granicę do Polski aby
pracować w Polsce a mieszkała poprzednio w Odessie powiedziała: „to ja
przyjechałam do Polski, mój syn zaczął budować ojczyznę a on znowu będzie
walczył?” A syn był właśnie w szkole Podchorążych.
Zaczął się pobór do wojska. Za
kilka dni Pan Walczak został zmobilizowany. Pani Walczakowa rozpaczała.
Poszłyśmy go pożegnać… inni byli już w samochodzie… odjechał… Pani Walczakowa
poszła do domu. Na drugi dzień przyszła do mnie i moich sióstr i zdumienie nasze
było wielkie bo przyszła już inna – była siwa… A w nocy Pan Walczak wrócił do
domu i wstąpił do nas i dał mi 50 zł. Powiedział, że to wyrównanie z ostatniego
rozliczenia. Kazał mi kupić mąkę i cukier. Potraktowałam to jako dług i
zapytałam co mam zrobić jeśli się nie spotkamy? Odrzekł: to wystarczy mi Zdrowaś Mario i zaopiekuje się Pani żoną.
Pani Walczakowa przychodziła do nas
cierpiąca i zbolała. Przyniosła do nas do przechowania sztandar szkoły i część
książek takich, za które wtedy można było odpowiadać. Sztandar najpierw
owinęłyśmy w papier pergamin i płótno i włożyłyśmy do pudełka blaszanego
posmarowanego tłuszczem i postawiłyśmy w pokoju.
Została wezwana do gminy. Niemiec,
który tam urzędował kazał mi iść do Krobonoszy i uczyć dzieci. Chodziłam więc
po borowinie a było już bardzo zimno. Uczniami były głównie dzieci niemieckich
kolonistów. Czego mam uczyć pytałam. Wszystko jedno odpowiedziano mi – dzieci
muszą się uczyć. Chodziłam do Krobonoszy do wiosny. Do dziś nie zapłacono mi za
tę pracę. Niemców kolonistów władze wywiozły do ojczyzny. Był rok 1940. Niemcy
dali mi nakaz pracy na poczcie w Stawie, gdyż znałam język niemiecki.
Pewnego dnia zajechał samochód i
wyprowadzili z gminy pana Porębskiego. Nie zapomnę tego widoku jak schodził ze
schodów jego spodnie jakby poruszał wiatr… co on musiał przeżywać? Razem z nim
wzięli również sekretarza gminy pana Kistra. Po kilku dniach kazano przywieźć
żonie pana Kistra trumnę i oddano jej ubranie męża. Marynarka na podszewce była
cała w zakrzepach krwi. W krótkim czasie przyszedł także telegram z Oświęcimia, który przyjmowałam: „Porębski zmarł”. Wkrótce obie wdowy
wyjechały ze Stawu.
Ciągle przyjmowałam telegramy z
Oświęcimia – nie zawsze znałam te osoby.
Pewnego razu była sesja w gminie.
Przyszedł do nas jakiś młody mężczyzna, zapytał co tu słychać. „Panie mnie nie
znacie, ale ja was znam”. Pokręcił się po mieszkaniu, wszedł do pokoju nie
pytając i poszedł do gminy na sesję. My ciekawe dlaczego wchodził do pokoju
zajrzałyśmy pod poduszkę i przeraziłyśmy się gdyż przybysz zostawił tam broń.
Gdy sesja skończyła się przybysz wrócił do nas i zapytał czy nie chciałabym go
odprowadzić. Zajrzał do pokoju i wyszliśmy. Poszliśmy drogą w stronę lasu.
Usłyszeliśmy śpiew. Drogą jechała furmanka pełna Niemców, byli już blisko.
Mężczyzna zbladł i ja przeraziłam się. On miał przecież broń. Ale on chwycił
mnie w ramiona… furmanka dojechała do nas. Niemcy zaczęli się śmiać i minęli
nas. Mężczyzna puścił mnie i był blady, nie mógł mówić. Za chwilę ochrypłym
głosem powiedział: dziękuję, proszę wracać do domu i odszedł. Następnym razem
nie proponowano nam odprowadzenia a my nie pytałyśmy kto to i dokąd idzie.
Czekało nas to samo… Śmierć lub tortura.
Sztandar
postanowiłyśmy zakopać w komórce. Tymczasem pewien polski policjant przyszedł i
powiedział, że Niemcy szukają broni policjanta, który mieszkał w naszym domu.
Mają zamiar kopać. Natychmiast z siostrą wykopałyśmy sztandar. Jakiś czas
trzymałyśmy go w domu. Następnie przekazałyśmy sztandar szwagrowi i jego
kuzynowi, którzy mieszkali koło młyna więc mogli łatwo sztandar przechować. W
1944 roku odchodząc z wojskiem przekazali sztandar pani Bujnikowej, która po
wyzwoleniu oddała go panu Kornelukowi.
Pewnego dnia a był to dzień targowy
byłam w Chełmie i nagle na targowicę zajechały samochody i z samochodów
wyprowadzili Polaków. Mieli usta zakneblowane. Ja i moja mama patrzyłyśmy
przerażone, był to okropny widok. Poprowadzili ich pod mur cmentarny i wszystkich rozstrzelali. Było między nimi dużo nauczycieli jak: Henryk
Gajewski z dwoma synami. Razem było 36 Polaków. Żonę Henryka wkrótce zabili w
Borku.
Wojnę przeżyłam w Stawie. Po
wyzwoleniu oddałam książki, które dała mi na przechowanie Pani Walczakowa.
Wyszłam za mąż. Mam dwoje dzieci.
Na poczcie pracowałam 13 lat. Po odchowaniu dzieci podjęłam pracę w banku PKO.
Teraz jestem na emeryturze. Mam 84 lata, ale zawsze wracam pamięcią do szkoły w
Stawie mojej pierwszej placówki. Zawsze w życiu kierowałam się dewizą Jadwigi
Młodowskiej mojej dyrektorki seminarium nauczycielskiego, które ukończyłam:
„Idź i czyń”. Uczyła nas, że bez względu na to gdzie nauczyciel znajdzie się ma
walczyć o swój sztandar.
Mirosław Sabarański to zasłużony nauczyciel Szkoły Podstawowej w Stawie w l. 1982 – 1991. To
człowiek, dla którego nie istniały rzeczy niemożliwe do zrealizowania, oddany
nauczyciel wychowania fizycznego i zajęć technicznych, „wizjoner” tamtych
czasów, który nie wyobrażał sobie szkoły bez zaplecza sportowego. To z jego
inicjatywy w czynie społecznym przy pomocy rodziców została zbudowana piękna
„zielona sala” oraz mini stadion sportowy z boiskami do piłki ręcznej, nożnej,
siatkowej, skocznią i bieżnią.
Na
kartach kroniki szkolnej pod rokiem 1985/1986 ówczesna dyrektor szkoły p. Maria
Kobak zapisała: Jest to zasługa
nauczyciela wychowania fizycznego p. Mirosława Sabarańskiego, który organizował
te prace, kierował nimi, mobilizował środowisko i pracował sam wraz z uczniami.
Podczas
gdy „Orliki” zaczęły powstawać dopiero od 2008 r. to szkoła w Stawie już w l. 80 mogła się poszczycić pięknym obiektem sportowym rozwijającym sprawność
fizyczną uczniów.
Pan
M. Sabarański to dusza szkoły, organizator niezapomnianych wycieczek,
uroczystości szkolnych oraz wydarzeń sportowych.
Poczynania
p. Mirosława zostały dostrzeżone i odbiły się echem w szerszych kręgach. Władze
oświatowe i sportowe wytypowały szkołę w Stawie do centralnego szczebla
konkursu „Zrobimy to sami”. Po wnikliwej ocenie Komisji Ogólnopolskiej szkoła w
Stawie uplasowała się na IX miejscu w kraju rywalizując z dużymi i bogatymi
szkołami. Szkoła otrzymała list gratulacyjny i nagrodę w wysokości 100 tysięcy
zł, która przeznaczona została na zakup sprzętu sportowego. Pan M. Sabarański
otrzymał wówczas nagrodę Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i nagrodę Kuratora
Oświaty i Wychowania.
To
nauczyciel przelewający swoją niezłomność w pokonywaniu przeszkód i trudności
na swoich wychowanków. To m.in. dzięki niemu uczniowie odnosili w tym okresie
znaczące sukcesy. W 1984 r. uczniowie naszej szkoły reprezentowali woj.
chełmskie w IX Centralnych Mistrzostwach Techniczno – Obronnych, które odbyły
się w Warszawie. W młodzieżowym wieloboju sprawnościowym uplasowali się na
wysokim III miejscu w kraju. I znów czytamy na stronach kroniki: Jest to wydarzenie precedensowe w historii
naszej szkoły i jednocześnie ogromny sukces i zasługi nauczycieli wychowania
fizycznego p. Mirosława Sabarańskiego i p. Jana Białego.
W
roku szkolnym 1986/87 Szkoła Podstawowa w Stawie zajmuje I miejsce w gminie a X
w województwie pod względem osiągnięć sportowych. Jest to kolejny duży sukces uczniów i efekt pracy nauczycieli: p. M.
Sabarańskiego i p. J. Białego.
Nazwisko
p. Mirosława Sabarańskiego pojawia się wielokrotnie na kartach kroniki szkolnej
jeszcze z jednego powodu a mianowicie dla podkreślenia jego ogromnego
zaangażowania w pracach przy rozbudowie szkoły.
Społeczny
Komitet Rozbudowy Szkoły został powołany 20.12.1984 r. a jego przewodniczącym
został właśnie p. Mirosław. W 1986 r. w prasie ukazał się artykuł pt. „Staw
świeci przykładem”, w którym czytamy: Skromna
szkoła w Stawie dzięki społecznej inicjatywie powiększy się o pięć dodatkowych
sal lekcyjnych. Społeczny komitet rozbudowy szkoły[…], jak do tej pory
zgromadził w materiałach budowlanych i gotówce około dwóch milionów złotych. W artykule tym p. M. Sabarański został określony jako „dusza społeczników”.
Działalność
p. Mirosława nie została niezauważona. 5 sierpnia 1987 r. został on odznaczony
Złotym Krzyżem Zasługi za długoletnią pracę w zawodzie nauczyciela, za pracę
społeczną w rozbudowie szkoły i osiągnięcia sportowe.
Największą
nagrodą dla p. Mirosława było oglądanie efektów swojej pracy. 30.09.1988 r.
miała miejsce uroczystość podsumowania I etapu prac przy rozbudowie i modernizacji szkoły, w czasie której Kurator Oświaty i Wychowania p. R.
Antończak wręczył dyplomy uznania p. M. Sabarańskiemu (oraz p. J. Białemu).
Do
użytku oddano 3 sale lekcyjne (w sumie w posiadaniu szkoły już 9), świetlicę,
pomieszczenie na bibliotekę, kuchnię, szatnie, sanitariaty, ciepłą i zimną
wodę, centralne ogrzewanie. Dzięki przychylności Inspektoratu Oświaty szkoła
została wyposażona w sprzęt pozwalający na urządzenie klasopracowni: polonistycznej,
matematyczno – fizycznej, biologicznej, geograficzno – historycznej, dwóch
klasopracowni nauczania początkowego, oddziału przedszkolnego, biblioteki, pracowni pracy techniki.
Pan
Mirosław Sabarański jest częstym gościem Szkoły Podstawowej w Stawie, a my
kolejne pokolenie jesteśmy dumni, że mieliśmy takiego nauczyciela i takiego
wychowawcę. Pokazywał nam on, że można chcieć od życia więcej po ty by żyło się
lepiej i że zawsze trzeba dążyć do realizacji wyznaczonych celów. Swoim
przykładem pokazywał nam, że żadne wyzwanie nie jest za trudne bo najważniejsza
jest chęć do pracy.
Leokadia Banaszek to postać bardzo ciekawa i zasługująca na uwagę. Jej lata pracy w Szkole Podstawowej w Stawie przypadają na okres powojenny, trudny, gdy w
szkole nie było elektryczności, sprzętu i pomocy naukowych. To nauczycielka
wyróżniająca się w szkole i w środowisku.
Pani
L. Banaszek rozpoczęła pracę w Szkole Podstawowej w Stawie 01.02.1947 r.
Wówczas była to szkoła 7-klasowa, o klasach łączonych, a młodzież w klasach
starszych „przerośnieta” wiekiem. Kierownikiem szkoły był wtedy pan Aleksander Janczała.
W skład grona pedagogicznego wchodziły: Stefania Janczała, Władysława Bernaciak
i Jakub Korneluk.
Oprócz
zajęć dydaktycznych do obowiązków p. Leokadii należało sprawowanie opieki nad
biblioteką szkolną.
W
1948 roku warunki pracy w szkole stały się jeszcze trudniejsze, gdyż dwoje
nauczycieli Stefania i Aleksander Janczałowie wyjechali na Ziemie Odzyskane w
rejon Żuław, aby organizować tam szkolnictwo i naukę wśród ludności
napływającej zza Bugu. Mimo, że w szkole pozostało tylko troje nauczycieli, to
praca przebiegała normalnym trybem. Etat nauczycielki wynosił wówczas 36godzin
tygodniowo.
Jak
wynika ze wspomnień pani Banaszek w 1956 roku szkoła została zelektryfikowana.
Wiązało się z tym jeszcze jedno niesamowite wydarzenie, a mianowicie z Inspektoratu Szkolnego z Chełma szkoła otrzymała pierwszy odbiornik radiowy.
W
1960 r. p. Banaszkowa, aby podnieść swoje kwalifikacje pedagogiczne zapisuje
się na dwuletni Państwowy Korespondencyjny Kurs Kształcenia Bibliotek Szkolnych
w Warszawie. Punkt konsultacyjny znajdował się w Lublinie przy bibliotece im.
Hieronima Łopacińskiego.
Kurs
ten pani Banaszkowa ukończyła w roku 1962. W tym też roku została wytypowana
przez Ministerstwo Oświaty na Centralny Kurs Bibliotekarzy Szkolnych do
Jarocina. Było to wówczas ogromnym wyróżnieniem.
W
1962 r. p. Leokadia otrzymuje angaż na stanowisko instruktora Ogniska
Metodycznego Bibliotek Szkolnych dla miasta Chełma i powiatu. Otrzymywała za to
wynagrodzenie miesięczne w wysokości 240 zł oraz 10-cio godzinną zniżkę w
szkole.
W
1965 r. w porozumieniu z Wydziałem Oświaty zorganizowała sobotnio – niedzielny
80-cio godzinny Kurs I stopnia dla opiekunów bibliotek z Chełma i powiatu
chełmskiego.
W
1966 r. nastąpiła reorganizacja w szkolnictwie, zostały zlikwidowane Ośrodki
Metodyczne a ich funkcję przejęli wizytatorzy przedmiotowi.
Drugą
pasja p. Banaszkowej było propagowanie wśród dzieci idei oszczędności.
Zorganizowała ona Szkolne Koło Oszczędności – SKO, za co była często
wyróżniana.
Pani
Banaszek była pierwszą założycielką Spółdzielni Uczniowskiej w szkole w Stawie (1963 r.). Praca tej Spółdzielni polegała na zaopatrywaniu uczniów w
materiały piśmiennicze i przybory szkolne.
W
latach 1966 – 1967 młodzi Spółdzielcy ze Stawu brali udział w Kursie
Spółdzielczym Uczniów dla miasta i powiatu, w wyniku czego zdobyli nagrodę
pieniężną w wysokości 1500 zł, którą ufundował GS „Krzywiczki”. Za otrzymane
pieniądze zakupiono 20 par łyżew i w ten sposób powstała w szkole wypożyczalnia.
Za
bardzo dobrą współpracę w Spółdzielni Uczniowskiej szkół ponownie otrzymuje
nagrodę w postaci maszynki elektrycznej do strzyżenia włosów. Dzięki temu
możliwe było utworzenie w szkole Punktu Fryzjerskiego pozwalającego na
zarobienie dodatkowych pieniędzy.
W 1969 r. Spółdzielnia Uczniowska
przy szkole w Stawie zdobywa kolejną nagrodę, a jest nią szafa sklepikowa na materiały i przybory szkolne.
W 1970 r. p Banaszkowi z powodów
osobistych (choroba i śmierć męża) rezygnuje z opieki nad Spółdzielnią Uczniowską i Szkolną Kasą Oszczędności. W 1971 r.
otrzymuje roczny płatny urlop dla poratowania zdrowia.
W dn. 01.09.1972 r. odchodzi na
zasłużoną emeryturę.
Całe 25-lecie pracy zawodowej p.
Banaszek związane było również ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Pani
Leokadia była sekretarzem „Ogniska ZNP” dwóch połączonych rejonów Staw i
Busówno, była protokolantem zebrań i skarbnikiem, a jej legitymacja związkowa
posiada numer 2396.
Po przejściu na emeryturę nadal
aktywnie uczestniczy w życiu związku aż do r. 1960 kiedy to ze względu na
chorobę wycofuje się z działalności, ale nadal pozostaje członkiem ZNP.
Za swoja wzorową pracę pedagogiczną
i związkową pani Leokadia Banaszek została odznaczona:
1. Odznaka Zasłużonego Działacza Ruchu
Spółdzielczego – 20.06.0964 r.
2. Złotym Krzyżem Zasługi – 18.09.1974
r.
3. Medalem 40-lecia Polski –
22.07.1984 r.
4. Złotą Odznaką ZNP – 10.06.1985 r.
5. Krzyżem Kawalerskim Orderu
Odrodzenia Polski – 13.07.1988 r.
Do
zasług p. L. Banaszek należy również dołączyć pracę społeczną jako Radna w Powiatowej Radzie Narodowej w l. 1954 – 1958, oraz pracę w l. 1958 – 1962
jako Radna w Gromadzkiej Radzie Narodowej w Stawie w komisji finansów.
Tak
wyczerpujące informacje dotyczące faktów z życia p. Leokadii Banaszek
zawdzięczamy p. Jolancie Smarczewskiej, która w 1996 r. przeprowadziła wywiad z
tą niezwykle ciekawą osobą, a następnie wszystko to zapisała w kronice
szkolnej.